9-miesięczny skrót...

                                        Rozpłaszczona żabka i pierwsze dźwięki bicia serca

Stan błogosławiony... spadł na mnie niczym grom z jasnego nieba... i tysiące myśli na minutę. Dlaczego już teraz? Czy jestem gotowa? Czy podołam? Czy będę dobrą matką? Czy będę w stanie wziąć na swoje barki odpowiedzialność za drugie życie? Z jednej strony myśli typu "nie jestem na to gotowa; miałam jeszcze tyle planów związanych z karierą; to nie jest odpowiedni czas; przecież teraz wszystko się zmieni; moje spontaniczne życie dobiega końca", z drugiej strony powtarzałam sobie: "będę mamą!; to najlepszy wiek, aby mieć dziecko; tak bardzo chciałam mieć dziecko; inni starają się latami,; doczekam najpiękniejszego cudu!, etc." Nie wspomnę o obawach, czy będzie zdrowe, czy będę dobrą mamą, czy zdołam w ogóle je urodzić, czy w trakcie się nie poddam i wiele innych kobiecych bolączek dotyczących samej fizjologii... Mimo wszystko, początkowo, więcej jednak myśli było na NIE... Pomimo, że wiele życzliwych mam, zapewniało mnie, że spłynie na mnie matczyna miłość, że moje dziecko będzie cudowne, że powinnam skakać z radości, że jestem w ciąży, że to taki cudowny okres, to wtedy jakoś mnie to nie przekonywało. Raz - wszelkie bolączki ciążowe dopadły oczywiście MNIE. I choć na aspekty estetyczne nie mogę narzekać, to fizycznie nie było kolorowo. Dwa - ok, zawsze lubiłam dzieci, ale nigdy nie manifestowałam euforycznego zachwytu, gdy te pojawiały się wokół. Widok cudownie cudownych, zaokrąglonych brzuszków i głaszczących się po nich przyszłych mam... no nie, to nie moja bajka. I wiecie co? Teraz z perspektywy czasu, z przyjemnością wracam myślami do tego długiego i dynamicznego okresu. Nigdy nie podejrzewałabym siebie o to, że tak bezgranicznie i tak mocno pokocham swoje dziecko, że będę TAKĄ mamą, a wydaje mi się, że dla mojego dziecka - najlepszą na świecie! :)
I rzeczywiście - dopiero, gdy sama fizycznie, osobiście zostałam mamą, zrozumiałam, jak niesamowicie szybko i jak diametralnie zmienia się światopogląd w każdej sferze życia. Do tej pory, wydawało mi się, że rozumiem, że można kochać swoje dziecko, że dla danej matki to JEJ dziecko jest najpiękniejsze, najcudowniejsze, najjj... Dopiero teraz, gdy trzymam SWOJEGO syna w ramionach, czuję podobnie, no, może zachowując przy tym zdrowy rozsądek. Nie fotografuję pierwszej (tudzież każdej) kupki mojego Małego, nie stąpam na paluszkach, bo właśnie zmrużył oko, nie biegnę z językiem na brodzie, bo właśnie poruszył dużym palcem maleńkiej stópki (tak...matka słyszy, zanim dziecko zacznie się ruszać, niewiarygodne;) - to mój świat stanął do góry nogami. Choć bywają trudne momenty, po nieprzespanych nocach, gdzie przede mną jeszcze cały dzień aktywności z zapałkami w oczach, to wystarczy jeden uśmiech, jeden gest, który dodaje energii na kolejne dni i noce. Jak mijały pierwsze, wspólne miesiące, o tym też oddzielne posty. 
 

 4-miesiąc

 6-miesiąc 

                                                                       9- miesiąc


                               27-urodziny i spóźniony, najpiękniejszy prezent urodzinowy :) 


Myślę sobie, że do podobnych wniosków dojdzie każda z nas...w odpowiednim momencie <3 
                                    

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Proces gojenia

Never stop dreaming ♥️♥️♥️♥️♥️